sobota, 14 września 2013

Podróż marzeń z Fujifilm

Islandia
http://ec.europa.eu/
Europa – nie jest to duży kontynent kiedy patrzy się na niego na mapie. Widzimy o wiele większe Ameryki, o których wiemy, że są pełne kontrastów. Mimo swych rozmiarów Europa także jest ich pełna. Dlatego moja podróż marzeń to podróż podczas której uda się odwiedzić krainę lodu i gejzerów czyli Islandię.

Islandia to wyspa leżąca daleko od lądowej Europy przez co może nie być nam tak bliska i nasza wiedza na jej temat może być niewielka, chociaż cały świat usłyszał o niej na pewno przy okazji wybuchu wulkanu Eyjafjallajökull, dzięki czemu dosyć mocno został zakłócony ruch samolotowy w Europie. Dla osób interesujących się muzyką, w tym także mnie, to miejsce skąd pochodzą tak znani muzycy jak Bjork, Ólafur Arnalds czy zespół Sigur Ros. Islandia musi być niesamowitym miejscem skoro zarówno Bjork oraz Sigur Ros tworzą tak wspaniałą muzykę, chociaż zupełnie do siebie nie podobną. Właśnie tą niesamowitość, niezwykłość, różnorodność chciałabym uchwycić przy pomocy aparatu i dzielić się potem z innymi żeby chociaż trochę przybliżyć im to jaki jest ten kraj i może też zachęcić do odwiedzenia jej.

Plan podróży
W tydzień nie da się zobaczyć całego piękna jakie kryje Islandia, odwiedzić wszystkich niesamowitych miejsc oferowanych przez wyspę. Przecież trzeba sobie zostawić coś na następny raz.

Do zwiedzania oczywiście będzie potrzebne auto. Koszt wypożyczenia oraz benzyny: ok. 1700zł
Średni koszt lotu na i z Islandii z Warszawy w ciągu najbliższego miesiąca: 2150zł
Noclegi: 7 x 100zł = 700zł
Różne wydatki (jedzenie, muzea itp.) = 1500zł


Oczywiście nie zabraknie codziennego polowania na zorze polarne :)

Dzień 1 i 2
Po przylocie na Islandię i zakwaterowaniu w Reykjaviku, rozpoczynam poznawanie miasta, które będę też kontynuować dnia następnego. W planach mam zjedzenie hot doga w Bæjarins Beztu Pylsur – budce z hot dogami otwartej od 1939r., określanej przez the Guardian jako najlepszą budkę z hot-dogami w Europie. Oczywiście nie przejdę obojętnie obok takich miejsc jak Hallgrímskirkja czyli największy islandzki kościół, Harpy – hali koncertowej o ciekawej architekturze. Nie odmówię sobie także przejścia sklepową ulicą Laugavegur oraz zaglądniecia do znajdującego się tuż obok Graffiti Park.

Graffiti Park (flickr.com)
Nastęnymi punktami są Reykjavik Art Museum, a nastęnie przejście nad jezioro Tjörnin.

Jezioro Tjörnin (reykjavik.com)
W drugim dniu chciałabym odwiedzić Perlan – budynek o charakterystycznym wyglądzie, z którego można podziwiać widok na Reykjavik.

Perlan (momosbistro.com)

W godzinach wczesnego popołudnia planuję wycieczkę do Bláa Lónið czyli Błękitnej Laguny, znajdująca się 40km od stolicy, gdzie zamierzam spędzić resztę dnia.

Błękitna Laguna (travelin.pl)
Dzień 3
W kolejnym dniu przyjdzie czas na Złoty Krąg - jedna z najpopularniejszych wśród turystów trasa, wiodąca wśród najpiękniejszych wodospadów, gejzerów. Wybierając ją będę mieć też na drodze Mid-point, dzięki któremu mogę znaleźć się na innym kontynencie nie wkładając w to prawie żadnego wysiłku.
W skład Złotego Kręgu wchodzą:
Park Narodowy w Thingvellir, gdzie spotykają się płyty tektoniczne - euroazjatycka i północnoamerykańska. Będę mogła w końcu odwiedzić Amerykę bez ruszania się z Europy!

(zoenature.org)

Geysir czyli nic innego jak gejzer, od którego właśnie pochodzi nazwa dla takich źródeł. Przez jego dosyć nieregularne wyrzuty wody skupię się bardziej na gejzerze Strokkur znajdującym się nieopodal.
(matkallaislannissa.blogspot.com)
Gullfoss - Złoty Wodospad, podobno jeden z najpiękniejszych na wyspie. Chętnie się o tym przekonam.
(flickr.com)
Kerid - jezioro znajdujące się wewnątrz wulkanicznego krateru
(scientifantastic.com)

Hveragerði - małe miasteczko będące centrum upraw owoców i warzyw za sprawą znajdujących się w tej okolicy pół geotermalnych

Skálholt - siedziba pierwszego biskupstwa na Islandii
    Dzień 4
    Dojazd do  Akureyri, co zajmie cały dzień. Po drodze na pewno przystanki, m.in. na Glymur - najwyższy wodospad na Islandii.
    Wodospad Glymur (eik.klaki.net)
    Dzień 5
    Głowną atrakcją dzisiejszego dnia będzie próba spotkania wielorybów podczas rejsu, na który pojadę do Husavik. Zobaczenie wieloryba jest jednym z moich małych marzeń, więc istnieje chociaż cień szansy, że w końcu się ono spełni to chętnie spróbuję.
    Po, miejmy nadzieję, udanym rejsie, udam się do Raufarhöfn. W zależności od czasu po drodze chciałabym odbić do Dettifoss, gdzie znajduję się kolejny niesamowity wodospad, Dimmuborgir z nietypowo ukształtowanymi polami lawowymi.

    Dimmuborgir (lamedon.de)

    Dzień 6
    Przejazd z Raufarhöfn do Hofn i ostatecznie do Skaftafell, gdzie dnia następnego będę zwiedzać Park Narodowy.
    Po drodze nie omijamy Jökulsárlón czyli lodowcowej laguny.

    Hofn (ismennt.is)

    Dzień 7
    Narodowy Park Skaftafell, teraz część Narodowego Parku Vatnajökull. Znajdują się tam trzy lodowce oraz, bardzo wysokie jak na islandzkie standardy, drzewa. 
    Niestety w powrotnej już drodze do Rejkiaviku zatrzymujemy się w Kirkjugolf i Skógafoss. W tym pierwszym znajdują się ciekawe bazaltowe formy w ziemi, przypominające ułożone kafelki, jednak należy pamiętać, że to wszystko jest dziełem natury. W Skógafoss znajduje się kolejny warty zobaczenia wodospad.

    Kirkjugolf (grimble.de)
    Późnym wieczorem wylot do Polski :(

    Islandia widziana z lotu ptaka (maligorzowiacy.pl)

    czwartek, 5 września 2013

    Olympus E-420

    http://www.fotorun.pl/
    Aparat Olympus E-420 dostałam w prezencie jako bardzo początkujący fotograf. Towarzyszy mi w większych i mniejszych podróżach od wielu lat i wydaję mi się, że poznałam go na tyle dobrze, że bez problemu mogę powiedzieć o nim parę słów. Jest on dla mnie o tyle szczególny, że moment jego otrzymania zbiegł się z rozpoczęciem przeze mnie podróżowania, przez co jak do tej pory był obecny na wszystkich moich wyjazdach.

    Zacznę od tego, że aparat ten jest bardzo małym jak na lustrzankę sprzętem. Jest to jedna z jego największych zalet, gdyż każdego początkującego, łatwo zniechęcić, czasem nawet najmniejszym problemem, a jak wiadomo wiele osób cechuje tzw. słomiany zapał. Oczywiście nie jest on lekki jak piórko, ale też nie waży tyle co stos cegieł, a jedyne 600g wraz z kartą i baterią. Na pierwszy rzut oka może się to wydawać bardzo dużo, jednak nie wolno zapominać, że jest to lustrzanka, a nie zgrabny, mały kompakt i niestety swoje ważyć musi.

    Z aparatu korzystam razem z obiektywem Zuiko Digital 14-42 mm f/3.5-5.6, z którym był w zestawie. Nie zauważyłam jakiś większych problemów oprócz czasem wolno działającego auto-focusa. Jeśli chodzi o zdjęcia w nocy lub generalnie przy słabym oświetleniu to tych staram się unikać. Ustawienie ISO już na 200 potrafi powodować szumy, a na 400 to prawie pewność. Wbudowana lampa błyskowa też nie pomaga – po zrobieniu zdjęcia widoczny jest na zdjęciu cień obiektywu. Dlatego też nie używam jej prawie zupełnie, co na pewno znacząco wpływa na fakt iż bateria trzyma długo. Nawet bardzo długo – jestem w stanie zrobić ok. 500 zdjęć bez kolejnego ładowania. Jednak samo wyjmowanie baterii z aparatu nie jest dobrze przemyślane – trzeba się czasem nieźle namęczyć żeby ją wyciągnąć i przy tym nie uszkodzić samego aparatu. Jednak po którymś razie nabiera się wprawy i nie urywa się klapki zakrywającej baterię, którą, na szczęście, można z powrotem bardzo łatwo przymocować.

    Aparat, mimo tak małych wymiarów, trzyma się w ręce pewnie. Układ elementów sterujących również jest dobrze opracowany. Menu jest wygodne i czytelne. Na uwagę zasługują dwie funkcję –przewracanie zdjęć na bok wraz z przekręceniem aparatu (podobnie jak dzieje się to w dotykowych telefonach kiedy przekręcimy je na bok) oraz usuwanie wybranych zdjęć poprzez zaznaczenie ich, a nie każdego z osobna.

    Aparat posiada także dwa gniazda pamięci (karty CF i xD) i duży, czytelny wyświetlacz, którym możemy także się posłużyć robiąc zdjęcia dzięki funkcji podglądu na żywo.

    Podsumowując, aparat ten spełnił swoje zadanie i zachęcił mnie do dalszego fotografowania, co z czasem przerodziło się w moją pasję. Przeżył ze mną prawie wszystko – upadł mi niestety i szczęśliwie nic się nie stało. Zimowe warunki panujące w Skandynawii, tegoroczne upały, bardzo duża wilgotność i deszcze – na takie okoliczności był on wystawiany i wiem, że długo jeszcze będzie bo jak na razie nic mu nie zaszkodziło i gdyby nie parę zadrapań na obudowie, których podczas normalnego użytkowania, bez większej przesady w dbaniu o sprzęt, wygląda jak nowy. Dla osoby początkującej jest idealny, zwłaszcza przez jego małe wymiary oraz niską cenę. Za rozsądne pieniądze otrzymujemy dobry sprzęt, pozwala mi się nadal rozwijać i spokojnie mogę go polecić każdemu kto chciałby zająć się fotografią na poważniej.

    Parę zdjęć wykonanych tym aparatem:















    środa, 1 września 2010

    Opener! 1-4.07.2010

    W pociągu w Gdańsku było całkiem całkiem - nie jechały z nami w przedziale żadne dzieci (w końcu!). Pociąg był za to przeładowany, wars nie jeździł, tylko latał i rozdawał soczki. Ja się jeszcze załapałam na herbatę.
    Kiedy w końcu dostałyśmy się do naszego cudownego pokoju w Gdańsku - Nowym Porcie, szczęki nam opadły. Towarzystwo... Wszystko wyglądało tam jak Nowa Huta. Bałyśmy się bardzo, że nas okradną, a ja przecież mam ten komputer... Powstał już nawet plan, że będziemy ze sobą wozić co cenniejsze rzeczy na festiwal i tam zostawiać w depozycie. Jednak nic nie ukradziono. Było brudno i bałam się czegokolwiek dotknąć. Ale za 12,5 zł za dobę byłam w stanie to przeżyć. Jak pojadę w przyszłym roku to bym tam zamieszkała gdyby nie odległość od Gdyni - tramwaj do Gdańska Głównego z 20 min, potem SKM (kolejka Gdańsk - Sopot - Gdynia) 40 min i jeszcze autobus openerowy - 15-40 min. Razem z 2h codziennie w każdą stronę.
    A! Nie mogę oczywiście pominąć tego zdjęcia - cały czas chce mi się śmiać jak to widzę.
    Nowy Bronx w Nowym Porcie?
    Kiedy przyjechałyśmy w pierwszy dzień na festwial ok. 19 rozpoczęłyśmy stanie w kolejkach - po opaski festiwalowe, SKM-owe. Na szczęście pay pass był łatwo dostępny. Śmiesznie się z tego korzysta. Chciałyśmy iść na parę koncertów koło 20, ale niestety ten czas spędziłyśmy w dzikim tłumie czekającym na wymianę opasek festiwalowych. To nam zajęło ok. 1,5h. Ludzie się wkurzali, wymyślali różne obraźliwe, a zarazem zabawne hasła, które miały nakłonić obsługę do szybszego działania. Po wymianie poszłyśmy na obiado-kolacje. Następnie udałyśmy się na Pearl Jam - zagrali 2 jedyne znane przeze mnie ich piosenki, więc koncert był udany :D Zaszło słońce i zrobiło się niesamowicie zimno, a ja byłam w spodniach do kolan, więc stwierdziłyśmy, że pójdziemy na koncert do namiotu, bo tam będzie cieplej. Weszłyśmy w sam środek i to jeszcze z przodu. Koncert okazał sie być koncertem elektronicznej grupy 2manydjs. Było bardzo fajnie, zwłaszcza, że na co dzień nie słucham takiej muzyki. Na koniec puszczono w publiczność konfetti - fantastyczny efekt.


    Po tym (godzina ok. 3 w nocy, całkiem jasno jak na noc) postanowiłyśmy pojechać do domu. Spałyśmy do 12:30 i pojechałyśmy na openera. Najbardziej nie mogłam się doczekać właśnie tego dnia i był chyba najlepszy.
    Na początku leżałyśmy sobie na trawie i dalej odpoczywałyśmy, a potem wybrałyśmy się na prawie przez nas nie znane Mando Diao. Było świetnie. Udało nam się być blisko sceny.
    Mando Diao
    Przed koncertem na telebimach zawieszonych na scenie była podawana informacja, że o 22 jeden z naszych ulubionych zespołów będzie rozdawać autografy. Miałyśmy ogromne szczęście, bo o 21.30 już zamykali kolejkę do Signing Tent.
    Z 3/4 Klaxons
    Całe szęśliwe poleciałyśmy coś zjeść, a potem na koncert właśnie tej grupy. Też wylądowałyśmy blisko i tym razem okazało się to być błędem - sam środek pogo. Wywaliłam się razem z dużą grupą ludzi, niestety znalazłam się na samym dnie... Po tym incydencie poleciałyśmy do tyłu.

    Następny koncert: Empire of the Sun - nigdy jeszcze na czymś takim nie byłam! Wszytko wyglądało jak przedstawienie teatralne - wymyślne stroje, animacje, tancerki. Niesamowite wrażenie.
    Empire of the Sun
    Potem z powodu zimna znów namiot i tym razem Pavement. Też nigdy o tym nie słyszałam i bardzo mi się podobało.
    Pavement
    Zapomniałam jeszcze dodać, że autobusy i tramwaje jeździły dopiero od 4 rano, a z Gdańska Głównego do Nowego Portu pierwszy było o 5... tak czy siak teren festiwalu opuszczać trzeba było najwcześniej o 3.15, a raczej rozpocząć, bo zazwyczaj siedziałyśmy w miasteczku koło namiotu, a z tamtąd do wejścia na festiwal i przystanku darmowych autobusów z okazji openera było z 20 min szybkim marszem.
    Na festiwalu w miasteczkach (były 4) mieściło się chyba wszystko - namioty z jedzeniem, piciem - z piwem było oczywiście najwięcej (jak to jest, że mam tak niesamowicie słabą głowę?! po wypiciu 1/4 litra czegoś co miało chyba z 1% bo było tak rozwodnione kręciło mi się w głowie...), kramy z jakimiś dziadostawmi, ginekolog, poczta, bankomaty, organizacje typu Greenpeace i Amnesty Int.

    Dzień 3 - przyjechałyśmy znów wcześnie, bo wolałyśmy czekać na trawie w słońcu niż siedzieć w tym cudownym pokoju. Na początek polski zespół - We call it a sound, dużo nie pamiętam bo spałam. Następnie Regina Spektor.
    Regina Spektor
    Na zdj gra na fortepianie, a krzesła używa jako perkusji. Mimo, że w przeciwieństwie do Kl nie jestem jej wielką fanką to podobało mi się. Wyszłyśmy z tego po godzinie, bo śpieszyłyśmy się na koncert Kasabian - świetny! Tłumy.
    Kasabian
    Potem znów nie do końca znany przez nas Hot Chip - pozytywnie.
    W niedziele pojechałyśmy rano (rano jak rano, dla nas to było rano, na 13) do kościoła Dominikanów. Ale było zupełnie inaczej. Mało ludzi. Potem głosowanie. Obsługiwała mnie kobieta z 7 pierścionkami. Następnie pojechałyśmy do lokalnej galerii handlowej, ale takiej malutkiej. Było coffe heaven (ta kawa uratowała mnie w tym dniu, inaczej zupełnie bym nie miała siły na szaleństwo pod sceną).nZjadłyśmy sobie śniadanie, a potem w fantastyczny sposób rozwaliłam okulary, które zostały zgniecione na Klaxonsach. Szukałyśmy nowych, skończyło się na tym, że mamy z Kl takie same.
    Opener rozpoczął się przyjemnymi Kings of Convenience.
    Kings of Convenience
    Niestety trzeba też było wyjść wcześniej, bo na mainie The Hives, o których słyszałyśmy, że są świetni na żywo. I tak też było. Śmieszny wokalista, dobry kontakt z publicznością.
    The Hives
    Szybki bieg po zimne piwo i The Dead Weather - kolejny zespół z Jackiem Whitem, tym razem na perkusji. Dla mnie tak średnio znani, dla Kl bardziej, ale i tak mi się podobało.
    The Dead Weather
    Przez cały koncert stał przede mną koleś wyglądający jak Jezus. Na Kl ktoś niesiony przez tłum spadł. Na szęście nic się nie stało.
    Potem na mainie był Fatboy Slim, oglądałyśmy z daleka bo trzeba było w końcu coś zjeść. Ostatecznie wylądowałyśmy tradycyjnie na koniec w tencie. W tym dniu polski zespół - Mitch & Mitch - śmiesznie, trochę kabaretowo.
    Poranna mgła

    Końcowa wyprzedaż
    Wyniki wyborów
    Poranny syf z kubkami po piwie na trawie w roli głównej
    Już nie mogę się doczekać następnego festiwalu, a będzie on pewnie jeszcze lepszy jeśli chodzi o zespoły bo będzie dziesiąty. Tylko zamieszkamy na festiwalowym polu namiotowym albo gdzieś znacznie bliżej niż teraz. Spotkałam trochę znajomych. Cieszę się, że jeszcze Coke przed nami.