środa, 1 września 2010

Opener! 1-4.07.2010

W pociągu w Gdańsku było całkiem całkiem - nie jechały z nami w przedziale żadne dzieci (w końcu!). Pociąg był za to przeładowany, wars nie jeździł, tylko latał i rozdawał soczki. Ja się jeszcze załapałam na herbatę.
Kiedy w końcu dostałyśmy się do naszego cudownego pokoju w Gdańsku - Nowym Porcie, szczęki nam opadły. Towarzystwo... Wszystko wyglądało tam jak Nowa Huta. Bałyśmy się bardzo, że nas okradną, a ja przecież mam ten komputer... Powstał już nawet plan, że będziemy ze sobą wozić co cenniejsze rzeczy na festiwal i tam zostawiać w depozycie. Jednak nic nie ukradziono. Było brudno i bałam się czegokolwiek dotknąć. Ale za 12,5 zł za dobę byłam w stanie to przeżyć. Jak pojadę w przyszłym roku to bym tam zamieszkała gdyby nie odległość od Gdyni - tramwaj do Gdańska Głównego z 20 min, potem SKM (kolejka Gdańsk - Sopot - Gdynia) 40 min i jeszcze autobus openerowy - 15-40 min. Razem z 2h codziennie w każdą stronę.
A! Nie mogę oczywiście pominąć tego zdjęcia - cały czas chce mi się śmiać jak to widzę.
Nowy Bronx w Nowym Porcie?
Kiedy przyjechałyśmy w pierwszy dzień na festwial ok. 19 rozpoczęłyśmy stanie w kolejkach - po opaski festiwalowe, SKM-owe. Na szczęście pay pass był łatwo dostępny. Śmiesznie się z tego korzysta. Chciałyśmy iść na parę koncertów koło 20, ale niestety ten czas spędziłyśmy w dzikim tłumie czekającym na wymianę opasek festiwalowych. To nam zajęło ok. 1,5h. Ludzie się wkurzali, wymyślali różne obraźliwe, a zarazem zabawne hasła, które miały nakłonić obsługę do szybszego działania. Po wymianie poszłyśmy na obiado-kolacje. Następnie udałyśmy się na Pearl Jam - zagrali 2 jedyne znane przeze mnie ich piosenki, więc koncert był udany :D Zaszło słońce i zrobiło się niesamowicie zimno, a ja byłam w spodniach do kolan, więc stwierdziłyśmy, że pójdziemy na koncert do namiotu, bo tam będzie cieplej. Weszłyśmy w sam środek i to jeszcze z przodu. Koncert okazał sie być koncertem elektronicznej grupy 2manydjs. Było bardzo fajnie, zwłaszcza, że na co dzień nie słucham takiej muzyki. Na koniec puszczono w publiczność konfetti - fantastyczny efekt.


Po tym (godzina ok. 3 w nocy, całkiem jasno jak na noc) postanowiłyśmy pojechać do domu. Spałyśmy do 12:30 i pojechałyśmy na openera. Najbardziej nie mogłam się doczekać właśnie tego dnia i był chyba najlepszy.
Na początku leżałyśmy sobie na trawie i dalej odpoczywałyśmy, a potem wybrałyśmy się na prawie przez nas nie znane Mando Diao. Było świetnie. Udało nam się być blisko sceny.
Mando Diao
Przed koncertem na telebimach zawieszonych na scenie była podawana informacja, że o 22 jeden z naszych ulubionych zespołów będzie rozdawać autografy. Miałyśmy ogromne szczęście, bo o 21.30 już zamykali kolejkę do Signing Tent.
Z 3/4 Klaxons
Całe szęśliwe poleciałyśmy coś zjeść, a potem na koncert właśnie tej grupy. Też wylądowałyśmy blisko i tym razem okazało się to być błędem - sam środek pogo. Wywaliłam się razem z dużą grupą ludzi, niestety znalazłam się na samym dnie... Po tym incydencie poleciałyśmy do tyłu.

Następny koncert: Empire of the Sun - nigdy jeszcze na czymś takim nie byłam! Wszytko wyglądało jak przedstawienie teatralne - wymyślne stroje, animacje, tancerki. Niesamowite wrażenie.
Empire of the Sun
Potem z powodu zimna znów namiot i tym razem Pavement. Też nigdy o tym nie słyszałam i bardzo mi się podobało.
Pavement
Zapomniałam jeszcze dodać, że autobusy i tramwaje jeździły dopiero od 4 rano, a z Gdańska Głównego do Nowego Portu pierwszy było o 5... tak czy siak teren festiwalu opuszczać trzeba było najwcześniej o 3.15, a raczej rozpocząć, bo zazwyczaj siedziałyśmy w miasteczku koło namiotu, a z tamtąd do wejścia na festiwal i przystanku darmowych autobusów z okazji openera było z 20 min szybkim marszem.
Na festiwalu w miasteczkach (były 4) mieściło się chyba wszystko - namioty z jedzeniem, piciem - z piwem było oczywiście najwięcej (jak to jest, że mam tak niesamowicie słabą głowę?! po wypiciu 1/4 litra czegoś co miało chyba z 1% bo było tak rozwodnione kręciło mi się w głowie...), kramy z jakimiś dziadostawmi, ginekolog, poczta, bankomaty, organizacje typu Greenpeace i Amnesty Int.

Dzień 3 - przyjechałyśmy znów wcześnie, bo wolałyśmy czekać na trawie w słońcu niż siedzieć w tym cudownym pokoju. Na początek polski zespół - We call it a sound, dużo nie pamiętam bo spałam. Następnie Regina Spektor.
Regina Spektor
Na zdj gra na fortepianie, a krzesła używa jako perkusji. Mimo, że w przeciwieństwie do Kl nie jestem jej wielką fanką to podobało mi się. Wyszłyśmy z tego po godzinie, bo śpieszyłyśmy się na koncert Kasabian - świetny! Tłumy.
Kasabian
Potem znów nie do końca znany przez nas Hot Chip - pozytywnie.
W niedziele pojechałyśmy rano (rano jak rano, dla nas to było rano, na 13) do kościoła Dominikanów. Ale było zupełnie inaczej. Mało ludzi. Potem głosowanie. Obsługiwała mnie kobieta z 7 pierścionkami. Następnie pojechałyśmy do lokalnej galerii handlowej, ale takiej malutkiej. Było coffe heaven (ta kawa uratowała mnie w tym dniu, inaczej zupełnie bym nie miała siły na szaleństwo pod sceną).nZjadłyśmy sobie śniadanie, a potem w fantastyczny sposób rozwaliłam okulary, które zostały zgniecione na Klaxonsach. Szukałyśmy nowych, skończyło się na tym, że mamy z Kl takie same.
Opener rozpoczął się przyjemnymi Kings of Convenience.
Kings of Convenience
Niestety trzeba też było wyjść wcześniej, bo na mainie The Hives, o których słyszałyśmy, że są świetni na żywo. I tak też było. Śmieszny wokalista, dobry kontakt z publicznością.
The Hives
Szybki bieg po zimne piwo i The Dead Weather - kolejny zespół z Jackiem Whitem, tym razem na perkusji. Dla mnie tak średnio znani, dla Kl bardziej, ale i tak mi się podobało.
The Dead Weather
Przez cały koncert stał przede mną koleś wyglądający jak Jezus. Na Kl ktoś niesiony przez tłum spadł. Na szęście nic się nie stało.
Potem na mainie był Fatboy Slim, oglądałyśmy z daleka bo trzeba było w końcu coś zjeść. Ostatecznie wylądowałyśmy tradycyjnie na koniec w tencie. W tym dniu polski zespół - Mitch & Mitch - śmiesznie, trochę kabaretowo.
Poranna mgła

Końcowa wyprzedaż
Wyniki wyborów
Poranny syf z kubkami po piwie na trawie w roli głównej
Już nie mogę się doczekać następnego festiwalu, a będzie on pewnie jeszcze lepszy jeśli chodzi o zespoły bo będzie dziesiąty. Tylko zamieszkamy na festiwalowym polu namiotowym albo gdzieś znacznie bliżej niż teraz. Spotkałam trochę znajomych. Cieszę się, że jeszcze Coke przed nami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz